sobota, 28 lutego 2015

Królestwo Dzieci



          W Domu pod Starym Dębem każde z dzieci miało swoje małe królestwo: Własny Pokój. Kiedy pojawiły się w nich mebelki (zrobione oczywiście przez Tatę),  przyszła pora urządzania nowych kątów. Było z tym wiele uciechy, gdyż dzieci pomagały przy malowaniu. Zając Piotruś  wybrał czerwoną i zieloną farbę. Wymyślił też, że w jego pokoju będzie dużo liści. Z pomocą Taty zrobił to tak.



Miś Eryk długo nie mógł zdecydować się na kolory -– tyle jest pięknych barw. W końcu, tak jak Piotruś,  wskazał na zielony i czerwony, ale dodał też żółty -  nie chciał we wszystkim naśladować starszego brata. Potem wraz z Mamą wymalowali mnóstwo wesołych muchomorków, o takich, spójrz!


Za to mała Wiewiórka  chciała mieć w pokoju wszystkie kolory naraz i natychmiast zanurzyła w farbach obie łapki.  Pani Marianna szybciutko wybrała dla niej białe ściany, bo domyślała się, że niebawem zostaną ozdobione dziecięcymi rysunkami.  Wstawiła dwa łóżeczka: na wypadek nocnych koszmarów (bo czasem wystarczyło zmienić łóżeczko, by wróciły piękne sny). W  tym pokoiku brakowało mebelków, bo cały pokój wypełniały zabawki i nieustannie skacząca Martynka.


          Kiedy tylko farby obeschły, dzieci przyniosły do swoich pokoi zgromadzone skarby. Zając Piotruś  ustawił na podłodze  drewniane kolejki, zrobione, jak się pewnie domyślacie, przez Tatę Misia. Miś Eryk położył na komodzie trąbkę i autka. Wiewiórka Martynka wstawiła pluszowe misie, które pomagały jej zasnąć  oraz ogromne pudło klocków.

        Do dzieci  należała też reszta domowego królestwa. Od pierwszego dnia w nowym miejscu z okrzykami zachwytu wciskały się w każdą szparę i mysią dziurę (a stary Dom miał ich pod dostatkiem). Jak przyjemnie było bawić się tu w Małych Podróżników! Z latarkami i plecakami z prowiantem Piotruś, Eryk i Martynka odkrywali nieznane krainy. Wierzcie mi lub nie, ale za każdym razem docierali do jakiejś domowej tajemnicy. To one pierwsze zauważyły, że w wielkiej szafie stojącej w kącie strychu jest przejście do schowka. W jego wnętrzu znajdowały najróżniejsze starocie: książki, meble, zabawki, ubrania i inne, nieznane dzieciom przedmioty. Wyciągnęły też pudełko ukryte w pokoiku Martynki pod ruchomym szczebelkiem podłogi. Nie zgadniecie, co tam było: List do Nowych Mieszkańców pozostawiony przez małe Zajączki, które niedawno wyprowadziły się z Domu pod Starym Dębem. I jeszcze ukryty w szafie, zakurzony i nadgryziony przez mole obraz Prapraprapradziadka Zająca.  Oraz wiele innych rzeczy, o których opowiemy, gdy będzie taka potrzeba.

          Szybko okazało się, że stary, wielki Dom jest wymarzonym miejscem do zabawy w chowanego. Dzieci zaczynały zwykle w kuchni, bo było to najprzyjemniejsze miejsce domu. I oczywiście nie mogło się obyć bez wyliczanki, takiej, jak na przykład ta:
 „Wielki dom, stary dąb,
 huczy piec, szumi las,
na kogo wypadnie, ten szuka nas”. 
Potem jedno z dzieci liczyło do 20  i pół ( „i pół” wymyślił kiedyś Miś Eryk i tak już zostało), a reszta znikała w mgnieniu oka.


 Nie musimy Wam chyba tłumaczyć, że ta zabawa mogła trwać godzinami. Ale kończyła się zwykle wtedy, gdy z kuchni zaczęły się wydobywać smakowite zapachy. Dzieciaki, jeden po drugim, wychodziły z najgłębszych mysich dziur, najczęściej nieco zakurzone, z jakimś skarbem w ręku i bardzo głodne – bo jak tu nie być głodnym, gdy na stole piętrzą się racuszki z jabłkiem i paruje kakao?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz